Tuż po naszym powrocie z Bergamy (pod koniec lutego), w konsulacie zorganizowano bal karnawałowy. Miałam tylko dwa dni na przygotowanie przebrań dla siebie i Teomana. Stwierdziłam, że mogę być kosmitką, ale po błyskawicznym wyprodukowaniu sobie gadżetów z folii aluminiowej koncepcja kosmiczna została zastąpiona przebraniem zbliżonym chyba do tematu Gwiezdnych Wojen. Zwał jak zwał, jednak zdecydowanie bardziej skomplikowane było skompletowanie stroju tygrysiątka, którym zapragnął zostać Teo. W sklepie z kostiumami nie mieli całego tygrysiego przebrania, tylko pluszową "maskę". Na szczęście na bazarze udało mi się znaleźć damskie getry z tygrysim motywem :) Pocięłam je i poprzyszywałam do żółtego podkoszulka oraz do dziecięcych spodni. Niestety nie starczyło materiału na tygrysie plecy, ale za to ogonek był jak należy. Teo zachwycony swym strojem, co chwilę przybierał groźne pozy i wydobywał z siebie tygrysie dźwięki :)
Wszystkie dzieci były pięknie przebrane, a mamusie bynajmniej nie pozostały w tyle, co można zobaczyć na zdjęciach poniżej.
Bawiliśmy się przy dźwiękach polskich piosenek, były też konkursy i malowanie twarzy.
Podsumowując powiem tylko tyle: było super! :)
A po balu, tata Teomana zapewnił nam dalszy ciąg rozrywek-wizytę w lunaparku, którą obiecał synkowi, kiedy ten leżał jeszcze w alergicznych boleściach.